czwartek, 2 sierpnia 2012

Jean-Christophe Grange - Przysięga otchłani

"Ani życie, ani śmierć.... Według mnie lekarz sądowy powinien wyrażać się jasno.(..) Jego umysł pracuje, ale ciało jest martwe"

Tytuł oryginału: Le serment des limbes
Tytuł polski: Przysięga otchłani
Autor: Jean-Christophe Grange
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
 
      Powieści Jeana- Christophe'a Grange'a nie zaliczę, ani do nudnych, ani też do ciekawych. Za jakiś czas zapomnę jaki był tytuł, w głowie pozostaną cząstki fabuły, kiedy ktoś pokaże mi opis z tyłu okładki.  605 stron do przeczytania, do końca zastanawiamy się czy to fantastyka, czy też kryminał. Wątki fabuły możemy jednak uznać za nieźle naciągnięte, na końcu chciało mi się śmiać.
      Mathieu Durey jest postacią całkiem ciekawą, niesamowicie wierzącą w Boga, po seminarium zostaje policjantem i mieszka sam - przysięgając, że będzie żył w czystości. Jednakże jak się później okazuje jego "czystość" jest mocno naciągana, ponieważ toleruje on korzystanie z domów publicznych, ale nie pozwala sobie na zaangażowanie w to myśli. Prace uważa za misję, nie cofnie się przed niczym, aby rozwiązać sprawę, łącznie z przemocą. Moim zdaniem jest całkiem realny, nienaciągany. Jako jedyny wydaję się naprawdę realistyczny. Z rodziny poznajemy jego matkę, która nie wiem właściwie jaką rolę tutaj odgrywa. Przychodzi, aby syn pomógł jej znaleźć księdza. Obok Luca i Matta spotykamy wiele postaci, w tym również nie pasującą do L. żonę, od której śledztwo się zaczyna.
       Luc to kolega głównego bohatera, którego poznał w szkole. Obaj byli niesamowicie wierzący, chociaż ten drugi miał pewną obsesję na punkcie diabła. To daje dużo wskazówek. Tak samo jak i Matt, Luc zaczyna karierę w policji i bardzo dobrze mu idzie. Oboje są na wysokich stanowiskach. Na początku utworu dowiadujemy się, że Luc chce popełnić samobójstwo i wskoczył do rzeki z zamiarem utopienia się. Matt rozpoczyna śledztwo pt "Co skłoniło wierzącego człowieka do targnięcia się na swoje życie?" Z bohaterem rozwiązujemy te sprawę i podążamy za nim w miejsca, gdzie popełniono dziwne zabójstwa za pomocą robaków, kwasów i symboli diabła. Co dziwne Matt wcale nie wierzy, aby w tym działały jakieś wyższe siły. Nic z tych rzeczy, na wszystko poszukuje medycznych odpowiedzi. Zwrotów akcji jest wiele, zagadkę rozwiązujemy dopiero pod koniec, chociaż już sto stron wcześniej możemy to podejrzewać. Fabuła na początku nieco się dłuży, potem jest lepiej, rozkręca się, czytamy szybko i chcemy dowiedzieć się jaki finał będzie miała ta historia. W utworze znajdziemy też akcent Polski - wizytę Matta w Krakowie, razem z księdzem. Chociaż przyznam, że miasto nie wydało mi się wcale nasze. Czułam się, jakby opisywał jakiekolwiek inne, tyle że to mu po prostu pasowało. Poruszył mnie też tani romans głównego bohatera i bronienie winy dziewczyny – słuszne zresztą.
    Narracja jest tu standardowa. Książka mało zaskakująca i niezbyt wciągająca, jednakże polecam, bo bywały gorsze. Jeżeli ktoś jest bardzo wierny religii to może trochę obrażać jego uczucia. Trzeba jednak brać pod uwagę, że to wszystko fikcja i do tego zupełnie nieprawdopodobna. Z przyjemnością zaniosę książkę do biblioteki i nie sięgnę do niej po raz drugi.  To intrygujące, nowe spojrzenie na kryminał, jednakże ja chyba jestem standardową tradycjonalistką i nie powalają mnie dziwne eksperymenty.